Dzień Dobry
Jak widać (lub nie
widać) powróciłam do żywych po dłuższym czasie.Nie spodziewam się cudów ani
oklasków. Dziś jednak chciałabym zająć się czymś więcej niżeli tylko
paplaniem o moim braku weny czy lenistwie. Dziś nareście chciałabym przejść do czegoś
co ma więcej sensu czyli recenzji.Na blachę
dziś leci „Więzień Labiryntu” Jamesa Dashnera. Osobiście przyznam, że jest to moja
ulubiona książka tego autora zaraz po „Leku
na śmieć". Tyle słowem wstępu.
Akcja pierwszej części trylogii
rozgrywa się w tzw. Strefie. Strefa inaczej
też z angielskiego Glade (może mi się zdarzyć, używać tych
zwrotów naprzemiennie) to miejsce otoczone kilkumetrowymi murami, za
którymi kryje się labirynt). Co miesiąc
do strefy trafia nowy chłopiec nazywany tam popularnie świerzuchem (bardzo
chwytliwa nazwa jak na czasy biedronkowych świerzaków przyznam). Jednym z
takich nieszczęśników jest nasz główny bohater Thomas. Tommy to dość
wysoki chłopak z czarnymi włosami i niebieskimi oczami. Warto dodać,
że jeden ze świerzynek (w sumie już nie)Chuck stwierdził, że jest szpetny
jak „psie jądra".Minęły dwa lata od przeczytania tej książki a
ja nadal zastanawiam się skąd 12-latek wiedział że psie jądra są szpetne,naprawdę. Odkąd mieszkam w internacie
zaczęłam dostrzegać wiele podobieństw między Strefą a bursą,ale my nie o tym. Nowego Greene'ego poznajemy
właściwie już na pierwszych kartach książki gdzie jadąc sobie w przytulnej
małej widzie krzyczy i rzuca się jak karp
wyciągnięty z wanny tuż przed świętami (a tak na serio, nie męczcie
tych biednych ryb). Po dotarciu na miejsce naszą rybkę
wyciąga hipis, który później został moim ulubieńcem.Ci,
którzy mnie śledzą już wiedzą o kim mowa aż za dobrze) i jakiś czarny typ wyglądający jak ten z
filmu „Nietykali". Zapomniałabym
o moim ulubionym elemencie, czyli śmieszku Minho. Przerażony Thomas powoli zaczyna przyzwyczajać się
do rzeczywistości go otaczającej. Czyli czysto wiejskim życiu oraz
wrzutem na dupie, jakim jest Gally (jakoś nigdy nie darzyłam
typa wielką miłością). Nasz Dahnerowski Werter od razu po przybyciu zmierza w stronę wrót i tam właśnie
poznajemy pewnego strefera, który chyba nie wie do czego
służy szczoteczka do zębów(Arielka w sumie
też nie wiedziała do czego służy widelec). Obaj panowie nie przypadli sobie do gustu i po nieudanym żarcie ze
strony Chucka mały Puchatek o mało nie zostaje potraktowany jak wołowina przez
samochód.Ci, którzy czytali już doskonale wiedzą, że mowa tu
o Gallym (A PROSZĘ PANI,
BO ON BIMBER PĘDZI).
Thomas, który celowo
został nazwany Werterem, chociaż w sumie to chyba Konradem,
bo Werter cierpiał z miłości a ten drugi to coś miał tam z patriotyzmem i
był poetą. W każdym razem Thomas był myślicielem (stąd
jego imię, ale nie spoileruje na to przyjdzie czas w innej
recenzji). Nasz główny bohater podobnie jak reszta Strefy nie pamięta
z początku swojego imienia, skąd jest, kim byli jego rodzice,
po prostu był jak po dobrym melanżu. Dawało mu to bardzo do zastanowienia
i być może właśnie dzięki temu rozmyślaniu w nocy miał
sny. Warto nadmienić, że żaden z chłopców nie miał snów,
ponieważ nasi wspaniali Stwórcy (tak, nie twórcy dobrze
czytacie) nawet na to im nie pozwolili. Powiem szczerze, że jakoś tak
pusto mi by było, gdybym nie mogła śnic. Moje życie stałoby się
takie jakieś niemrawe, ale wróćmy do Tommy'ego i ferajny. Po trzech dniach
egzystencji Njumbiego w strefie
pojawia się ona-niezwykła,
tajemnicza i piękna Tereska. Swoją osobą wzbudza nie
małą sensacje, ponieważ NIGDY wcześniej w Glade nie było dziewczyny. Z pudła (windy)
wydobywa ją najlepsza postać tej książki (wcale nie twierdze tak tylko
z powodu, że naszego hipiska gra Thomas-Brodie Sangster), czyli Newt.
Od przybycia Teresy
zaczynają dziać się dziwne rzeczy np. Znika słonce (jestem
skłonna powiedzieć, że skoro ktoś chciał ukraść księżyc to się
nie dziwie, że teraz na ambicje weszło mu słońce).
Nasi bohaterowie po 2
latach spędzonych w tym kamiennym więzieniu stwierdzają, że może by
tak jednak warto zrobić wycieczkę krajoznawczą po labiryncie i poszukać
wyjścia. W jakiś sposób nie ostawiałam, że wyjcie może być nie gdzieś innej niż hmm.....w
urwisku? Na urwisku? Koło urwiska? whatever. Nasza familia w składzie święta trójca i paru innych
pobocznych bohaterów wydostaje się z labiryntu jednak nie trafiają
do zielonego pełnego hasających króliczków i zielonych
drzew a do zniszczonej pełnej martwych ludzi bazy.
No cóż, co prawda
zakończenie bez happy endu jednak wiadomo, że trylogia musi
się jakoś zacząć i autor nie dopisze „i żyli długo i szczęśliwie".
Skoro przebrnęliśmy przez to teraz
część druga.
To jest ta część, w
której znowu będą spoilery, zacznę się żalić, mówić jaki
to Newt jest
wspaniały, więc jeśli czytelniku dotarłeś do tego momentu to
biję ci brawo.
Więc może zacznijmy od
czasu. Być może to właśnie dzięki Dashnerowi,a może dzięki komuś innemu
post apo stało się
moją ulubioną kategorią, jeśli chodzi o książki. Post
apokaliptyczny świat pozbawiony wszystkiego, co człowiek ma na co
dzień to jedno z nie licznych elementów, jakie pokazuje nam
autor. Pokazuje nam ludzi, młodych ludzi, którzy żyją
w nieświadomości tego co ich otacza na zewnątrz. Można powiedzieć,
że Stwórcy bawią się nimi niczym chomiczkami wpuszczonymi do tuneli i
zabawiających ich swoimi słodkimi mordeczkami i zachowaniami,
co z tego, że mogą umrzeć, liczy się zabawa!
A teraz tak na
poważnie. Osobiście po przeanalizowaniu całej pierwszej części
sama czułabym się przerażona będąc w takim
miejscu. Dashner bardzo dobrze zrobił skupiając się
na uczuciach Thomasa który bez pamięci bez wspomnień trafia na pierwszy rzut
oka do utopii.Jak wiemy prawda jet
inna a nastolatek napędzany typową młodzieńczą frustracją i buntem postanawia
się wydostać. Moim ulubionym
elementem powieści (prócz Newta oczywiście)
są relacje między bohaterami przyjaźń, jaka nawiązuje się między
Thomasem, Chuckiem czy Minho jest
wyjątkowa i świetnie opisana co prawda bardzo pobieżnie w niezbyt dogłębny
sposób. Jakoś tak zauważyłam, że kiedy mężczyźni piszą
książkę skupiają się na elementach świata przedstawionego a nie na uczuciach.Np.czytając Niezgodną czułam się trochę jak bym
czytała Pamiętniki wampirów gdzie głowni bohaterowie jedynie co roboli to albo wzdychali do siebie albo się mówiąc delikatnie miziali.W Więźniu Labiryntu tego nie ma i to jest ten
kolejny element, za który dziękuję Dashnerowi całym sercem i duszą.Właśnie za brak jakiś takich miłostek czy zbędnego
cukrownia książki.
Dalej,
kreacja bohaterów.Bądźmy szczerzy realiści nienawidzą
książek gdzie nic się nie dzieje a post apo czy sci-fi zmienia się w harlekina albo w Niezgodą
(przepraszam, ale nienawidzę Tris jest zbyt.....). Odwaga Thomasa, zawziętość Minho i ta urocza wspierająca wszystkich morda Newta po prostu mnie urzekła. Może w
pierwszej części jeszcze tego nie widać tak dobrze, ale ta nić
porozumienia tworząca się w opałach (nie bez powodu mówi się,
że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie) jest taka
szczera. Sama chciałabym mieć takich przyjaciół,
oddanych,wiernych. Nie liczę Teresy, która od początku wydawała
mi się fałszywą tkaniną do podłóg. Osobiście nie dodawałabym nic
od siebie, gdybym mogła,czytając nie odczułam jakoby by
książka miała jakieś braki(no może prócz
wątkowych, tych nierozwiązanych).
Moja ocena jest wyłącznie
moją oceną, sami możecie powiedzieć jak wy przyjęliście
więźnia i co w waszej ocenie można
by zmienić, dodać, jak postrzegacie bohaterów i ich świat.
Moja ocena? 9/10
Serdecznie polecam
ją wszystkim, którzy tak jak ja lubią się pośmiać,powzdychać (ale nie
z powodu miłostek!) czy się bać (nie powiem czytając
sceny z bóldożercami miałam wrażenie że coś wylezie z ciemniej otchłani mojego
tarasu).Polecam ją również młodym ludziom
którzy nie mają co robić i tak jak ja
pochłaniają post apo jak gąbka.
Dziekuję,Dobranoc
Rachel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz