Kevin MacLeod

środa, 22 listopada 2017

Recenzja: Więzień Labiryntu czyli coś innego niż zwykle

Dzień Dobry

Jak widać (lub nie widać) powróciłam do żywych po dłuższym czasie.Nie spodziewam się cudów ani oklasków. Dziś jednak chciałabym zająć się czymś więcej niżeli tylko paplaniem o moim braku weny czy lenistwie. Dziś nareście chciałabym przejść do czegoś co ma więcej sensu czyli recenzji.Na blachę dziś leci „Więzień Labiryntu” Jamesa Dashnera. Osobiście przyznam, że jest to moja ulubiona książka tego autora zaraz po „Leku na śmieć". Tyle słowem wstępu.


Akcja pierwszej części trylogii rozgrywa się w tzw. Strefie. Strefa inaczej też z angielskiego Glade (może mi się zdarzyć, używać tych zwrotów naprzemiennie) to miejsce otoczone kilkumetrowymi murami, za którymi kryje się labirynt). Co miesiąc do strefy trafia nowy chłopiec nazywany tam popularnie świerzuchem (bardzo chwytliwa nazwa jak na czasy biedronkowych świerzaków przyznam). Jednym z takich nieszczęśników jest nasz główny bohater Thomas. Tommy to dość wysoki chłopak z czarnymi włosami i niebieskimi oczami. Warto dodać, że jeden ze świerzynek (w sumie już nie)Chuck stwierdził, że jest szpetny jak „psie jądra".Minęły dwa lata od przeczytania tej książki a ja nadal zastanawiam się skąd 12-latek wiedział że psie jądra są szpetne,naprawdę. Odkąd mieszkam w internacie zaczęłam dostrzegać wiele podobieństw między Strefą a bursą,ale my nie o tym. Nowego Greene'ego poznajemy właściwie już na pierwszych kartach książki gdzie jadąc sobie w przytulnej małej widzie krzyczy i rzuca się jak karp wyciągnięty z wanny tuż przed świętami (a tak na serio, nie męczcie tych biednych ryb). Po dotarciu na miejsce naszą rybkę wyciąga hipis, który później został moim ulubieńcem.Ci, którzy mnie śledzą już wiedzą o kim mowa aż za dobrze) i jakiś czarny typ wyglądający jak ten z filmu „Nietykali". Zapomniałabym o moim ulubionym elemencie, czyli śmieszku Minho. Przerażony Thomas powoli zaczyna przyzwyczajać się do rzeczywistości go otaczającej. Czyli czysto wiejskim życiu oraz wrzutem na dupie, jakim jest Gally (jakoś nigdy nie darzyłam typa wielką miłością). Nasz Dahnerowski Werter od razu po przybyciu zmierza w stronę wrót i tam właśnie poznajemy pewnego strefera, który chyba nie wie do czego służy szczoteczka do zębów(Arielka w sumie też nie wiedziała do czego służy widelec). Obaj panowie nie przypadli sobie do gustu i po nieudanym żarcie ze strony Chucka mały Puchatek o mało nie zostaje potraktowany jak wołowina przez samochód.Ci, którzy czytali już doskonale wiedzą, że mowa tu o Gallym (A PROSZĘ PANI, BO ON BIMBER PĘDZI).

Thomas, który celowo został nazwany Werterem, chociaż w sumie to chyba Konradem, bo Werter cierpiał z miłości a ten drugi to coś miał tam z patriotyzmem i był poetą. W każdym razem Thomas był myślicielem (stąd jego imię, ale nie spoileruje na to przyjdzie czas w innej recenzji). Nasz główny bohater podobnie jak reszta Strefy nie pamięta z początku swojego imienia, skąd jest, kim byli jego rodzice, po prostu był jak po dobrym melanżu. Dawało mu to bardzo do zastanowienia i być może właśnie dzięki temu rozmyślaniu w nocy miał sny. Warto nadmienić, że żaden z chłopców nie miał snów, ponieważ nasi wspaniali Stwórcy (tak, nie twórcy dobrze czytacie) nawet na to im nie pozwolili. Powiem szczerze, że jakoś tak pusto mi by było, gdybym nie mogła śnic. Moje życie stałoby się takie jakieś niemrawe, ale wróćmy do Tommy'ego i ferajny. Po trzech dniach egzystencji Njumbiego w strefie pojawia się ona-niezwykła, tajemnicza i piękna Tereska. Swoją osobą wzbudza nie małą sensacje, ponieważ NIGDY wcześniej w Glade nie było dziewczyny. Z pudła (windy) wydobywa ją najlepsza postać tej książki (wcale nie twierdze tak tylko z powodu, że naszego hipiska gra Thomas-Brodie Sangster), czyli Newt.
Od przybycia Teresy zaczynają dziać się dziwne rzeczy np. Znika słonce (jestem skłonna powiedzieć, że skoro ktoś chciał ukraść księżyc to się nie dziwie, że teraz na ambicje weszło mu słońce).
Nasi bohaterowie po 2 latach spędzonych w tym kamiennym więzieniu stwierdzają, że może by tak jednak warto zrobić wycieczkę krajoznawczą po labiryncie i poszukać wyjścia. W jakiś sposób nie ostawiałam, że wyjcie może być nie gdzieś innej niż hmm.....w urwisku? Na urwisku? Koło urwiska? whatever. Nasza familia w składzie święta trójca i paru innych pobocznych bohaterów wydostaje się z labiryntu jednak nie trafiają do zielonego pełnego hasających króliczków i zielonych drzew a do zniszczonej pełnej martwych ludzi bazy.
No cóż, co prawda zakończenie bez happy endu jednak wiadomo, że trylogia musi się jakoś zacząć i autor nie dopisze „i żyli długo i szczęśliwie".

Skoro przebrnęliśmy przez to teraz część druga.
To jest ta część, w której znowu będą spoilery, zacznę się żalić, mówić jaki to Newt jest wspaniały, więc jeśli czytelniku dotarłeś do tego momentu to biję ci brawo.

Więc może zacznijmy od czasu. Być może to właśnie dzięki Dashnerowi,a może dzięki komuś innemu post apo stało się moją ulubioną kategorią, jeśli chodzi o książki. Post apokaliptyczny świat pozbawiony wszystkiego, co człowiek ma na co dzień to jedno z nie licznych elementów, jakie pokazuje nam autor. Pokazuje nam ludzi, młodych ludzi, którzy żyją w nieświadomości tego co ich otacza na zewnątrz. Można powiedzieć, że Stwórcy bawią się nimi niczym chomiczkami wpuszczonymi do tuneli i zabawiających ich swoimi słodkimi mordeczkami i zachowaniami, co z tego, że mogą umrzeć, liczy się zabawa!

A teraz tak na poważnie. Osobiście po przeanalizowaniu całej pierwszej części sama czułabym się przerażona będąc w takim miejscu. Dashner bardzo dobrze zrobił skupiając się na uczuciach Thomasa który bez pamięci bez wspomnień trafia na pierwszy rzut oka do utopii.Jak wiemy prawda jet inna a nastolatek napędzany typową młodzieńczą frustracją i buntem postanawia się wydostać. Moim ulubionym elementem powieści (prócz Newta oczywiście) są relacje między bohaterami przyjaźń, jaka nawiązuje się między Thomasem, Chuckiem czy Minho jest wyjątkowa i świetnie opisana co prawda bardzo pobieżnie w niezbyt dogłębny sposób. Jakoś tak zauważyłam, że kiedy mężczyźni piszą książkę skupiają się na elementach świata przedstawionego a nie na uczuciach.Np.czytając Niezgodną czułam się trochę jak bym czytała Pamiętniki wampirów gdzie głowni bohaterowie jedynie co roboli to albo wzdychali do siebie albo się mówiąc delikatnie miziali.W Więźniu Labiryntu tego nie ma i to jest ten kolejny element, za który dziękuję Dashnerowi całym sercem i duszą.Właśnie za brak jakiś takich miłostek czy zbędnego cukrownia książki.

Dalej, kreacja bohaterów.Bądźmy szczerzy realiści nienawidzą książek gdzie nic się nie dzieje a post apo czy sci-fi zmienia się w harlekina albo w Niezgodą (przepraszam, ale nienawidzę Tris jest zbyt.....). Odwaga Thomasa, zawziętość Minho i ta urocza wspierająca wszystkich morda Newta po prostu mnie urzekła. Może w pierwszej części jeszcze tego nie widać tak dobrze, ale ta nić porozumienia tworząca się w opałach (nie bez powodu mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie) jest taka szczera. Sama chciałabym mieć takich przyjaciół, oddanych,wiernych. Nie liczę Teresy, która od początku wydawała mi się fałszywą tkaniną do podłóg. Osobiście nie dodawałabym nic od siebie, gdybym mogła,czytając nie odczułam jakoby by książka miała jakieś braki(no może prócz wątkowych, tych nierozwiązanych).
Moja ocena jest wyłącznie moją oceną, sami możecie powiedzieć jak wy przyjęliście więźnia i co w waszej ocenie można by zmienić, dodać, jak postrzegacie bohaterów i ich świat.

Moja ocena? 9/10

Serdecznie polecam ją wszystkim, którzy tak jak ja lubią się pośmiać,powzdychać (ale nie z powodu miłostek!) czy się bać (nie powiem czytając sceny z bóldożercami miałam wrażenie że coś wylezie z ciemniej otchłani mojego tarasu).Polecam ją również młodym ludziom którzy nie mają co robić i tak jak ja pochłaniają post apo jak gąbka.

Dziekuję,Dobranoc
Rachel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by Sasame Ka